12.07 2014

Wyruszyliśmy – widzieliśmy – wróciliśmy

czyli Aniołki Rich’iego & Company 

na wycieczko-pielgrzymce w ziemi włoskiej.

Długo planowana, przez niektórych obciążona zwątpieniem (że w ogóle dojdzie do skutku), w końcu ruszyła – 29 czerwca 2014 roku o godzinie 4.05 (niedziela). Trwała 236 godzin i 5 minut; zakończyła się 9 lipca o godzinie 00.10 przed pomnikiem Jana Pawła II w Niepogledziu – tam gdzie się rozpoczęła. Przemierzyliśmy łącznie 4318 km, trwając w podróży 80 godzin (nie wliczając czasu postojów).      zobacz mapę podróży

Wyruszyliśmy w 23 osobowej grupie; uczniowie drugiej (a właściwie już trzeciej) klasy Społecznego Gimnazjum im. Jana Pawła II w Niepoględziu: KACPER, GABRYŚ, AGATA, AREK, JACEK, DAMIAN, DOMINIKA, MARCIN, PATRYK, ŁUCJA, BARTEK, ŁUKASZ, MARCELI, RAFAŁ. Pracownicy szkoły i rodzice: ANDRZEJ, WIESŁAW, HENIA, ELA, AREK, JUSTYNA, KASIA, MAREK. I ja (Ryszard) we własnej osobie.

Niedziela 29.06.2014. Pierwszego dnia mięliśmy do pokonania 1076 km. Celem był KAISER CAMPING w Reithof za Monachium. Tu mięliśmy odpocząć przed dalszą drogą. Niedzielny ruch na autostradzie nie był wielki co pozwalało pokonywać kolejne kilometry zgodnie z planem. Dopiero cztery korki przed Monachium spowodowały opóźnienie. I jeszcze jedno – Niemcy przywitały nas obfitym deszczem i zimnem co skutecznie psuło humory. Na kemping przybyliśmy około 22.00 – rozdygotani z zimna, w towarzystwie lejącego deszczu. Dzięki wspaniałomyślności pracowników kempingu nie musieliśmy rozbijać namiotów; noc spędziliśmy wspólnie na posadzce świetlicy, przyzwyczajając się do chrapania towarzyszów podróży. Wczesnym rankiem pogoda straszyła dalej. Niektórzy myśleli nawet o zawróceniu z drogi, nie wierząc, że za górami czeka nas inny świat. 

 

Poniedziałek 30.06.2014. Rozpoczęliśmy wspinaczkę przez Alpy. Na szczytach gór wisiały jeszcze ciężkie czapy chmur, a deszcz ciągle padał. Minęliśmy granicę niemiecko-austriacką. Przemknęliśmy przez Insbruk kierując się w stronę Brenner. Im wyżej tym bliżej słońca! Nieśmiałe przebłyski jasnych promieni wprowadziły nas na górę, do granicy austriacko-włoskiej. Powoli zaczęliśmy zjeżdżać w dół. Czarowały przepiękne widoki: góry, miasteczka, zamki i fortece zawieszone na zboczach, mosty łączące krawędzie przepaści i tunele. No i coraz więcej słońca! Termometr w naszym busie też się z tego cieszył bo skakał coraz wyżej aż osiągną poziom 36 stopni C. Po 382 kilometrach dotarliśmy nad Jezioro Garda (Lago di Garda) do miejscowości SIRMIONE  na CAMPING VILLAGGIO TIGLIO.  Tutaj już na nas czekano. Miejsca na namioty blisko basenu; palmy, międzynarodowe towarzystwo, błękitna tafla jeziora rozłożona pośród wzgórz i ciepło podniosły poziom adrenaliny u wszystkich uczestników i już nieodwracalnie włączyły przycisk: „wyluzuj – jesteś na wakacjach”. Na niektórych miało to dodatkowy wpływ bo podczas wieczornego meczu Niemcy – Algieria tak zintegrowali się z kibicami drużyny zachodnich sąsiadów, że bez problemu porozumiewali się po niemiecku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wtorek 1.07.2014. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. W tym dniu także nasza, ponad 560 kilometrowa trasa miała zaprowadzić nas do Wiecznego Miasta na CAMPING VILLAGE FABULUS ROMA. Jednak po drodze odwiedziliśmy WERONĘ – miasto Romea i Julii. Zanim stanęliśmy pod najsłynniejszym balkonem świata w domu Julii, zwiedziliśmy rzymski amfiteatr Arena zbudowany w pierwszym wieku p.n.e., doskonale zachowany, do dziś wykorzystywany podczas letnich festiwali operowych. Spacerkiem przez stare miasto doszliśmy do domu Julii; na dziedzińcu tłoczył się tłum turystów (z przewagą Japończyków). Żeby zrobić sobie zdjęcie z posągiem Julii (wytartym tu i ówdzie) trzeba było odstać swoje w kolejce. I może ktoś tu jeszcze powróci by odegrać Shakespear’owską scenę: „Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski, Słowik to, a nie skowronek się zrywa I śpiewem przeszył trwożne ucho twoje.”

Wbrew logice przy wjeździe do Rzymu poddaliśmy się nawigacji, która wprowadziła nas w centrum śródmiejskiego chaosu. Ale skoro już się tu znaleźliśmy postanowiłem zrobić uczestnikom niespodziankę i wjechaliśmy prosto na Plac Świętego Piotra – na Watykan; pierwsze spojrzenie i już wszyscy byli pewni, że są w Rzymie.  W świetle kempingowych lamp rozkładaliśmy namioty. Wspólna kolacja i grill, a później krótka wizja lokalna miejsca gdzie jesteśmy; ku radości wszystkich odkryto trzy baseny, korty tenisowe, boiska, restauracje, bar, dyskotekę i całe bogactwo dostępnej dla nas infrastruktury. Tutaj mieliśmy zakotwiczyć aż do soboty. Zapowiadało się super!

Środa 2.07.2014. Ruszamy zwiedzać! Na pierwszy ogień Wzgórze Watykańskie (jedno z siedmiu na których położony jest Rzym).  Dziś centrum Kościoła Katolickiego z siedzibą Papieża (od 1377 r.) i Państwo Watykańskie liczące zaledwie 0,44 km2. W pierwszym wieku chrześcijaństwa mieścił się tutaj cmentarz, na którym pochowano ukrzyżowanego nieopodal św. Piotra. Nad Jego grobem powstała bazylika – miejsce kultu i pielgrzymek, rozbudowywana i modernizowana przez kolejnych papieży. Przez Bramę Dzwonów (z lewej strony bazyliki) przekraczamy granice kolejnego państwa  w czasie naszej podróży (Niemcy, Austria, Włochy, Watykan) i wkraczamy do ogrodów papieskich. Dzięki uprzejmości brata Andrzeja chodzimy tymi samymi ścieżkami co papież i odwiedzamy miejsca ulubione przez Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Po drodze zaglądamy w otwarte okna mieszkania Franciszka, który ciągle rezyduje w Domu Świętej Marty. Na każdym kroku towarzyszą nam funkcjonariusze Gwardii Szwajcarskiej i Watykańskiej Policji.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wizyta w ogrodach watykańskich – niezapomniana. Dobry wstęp do zwiedzania Bazyliki Świętego Piotra. Tu nasze kroki kierują się najpierw do grobu świętego Jana Pawła II; to główny cel naszego pielgrzymowania. Najpierw wspólna modlitwa, także w intencjach tych, którzy pomogli nam tu przybyć, pamiętamy o całej klasie bo to przecież ostatni i bardzo ważny rok w gimnazjum, o szkole – aby święty patron ją wspierał, o rodzicach i bliskich, o naszych wszystkich sprawach. Chwila wyjątkowa, wzruszająca. Przed skromnym grobem Wielkiego człowieka nawet łza się nie wstydziła by pociec w ciszy po policzku. Jesteśmy tu razem. I On jest – i czujemy, że jest blisko. Kolejna szeptana modlitwa przy grobie świętego Jana XXIII – uśpiony przez śmierć słucha jej w kryształowej trumnie. Na każdym kroku zwiedzania bazyliki zderzamy się historią naszego życia z historią wieków zapisaną w mozaikach, rzeźbach i architekturze przez tych, którzy byli przed nami. W centrum uderza ogrom konfesji świętego Piotra – dobrze znanej z telewizyjnych relacji z Watykanu. Ten ogromny baldachim ustawiony na czterech monumentalnych kolumnach nad grobem św. Piotra (28 m wysokości), nie tylko ogromny, ale i piękny, zaprojektowany został przez Berniniego – autora kolumnady na placu św. Piotra. Tuż nieopodal głównego ołtarza, wąskim zejściem wchodzimy do grot watykańskich gdzie znajdują się groby papieży. Tutaj też widzimy fundamenty i resztki kolumn poprzednich bazylik (pierwsza powstała tu około roku 324). Ta którą widzimy dzisiaj to efekt ponad stuletniej pracy kilku znamienitych artystów (budowa trwała od 1506 do 1626); długość 211,5 m, wysokość 133,3 m.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po powrocie na kemping, który położony był w antycznej Ostii (nad morzem Tyreńskim), popołudniowy czas spędziliśmy na basenie, wspólnej pizzy i wieczornej dyskotece. Nasza młodzież doskonale radziła sobie z językiem angielskim nawiązując nowe znajomości z rówieśnikami z różnych stron świata, a Marcin wspierany przez koleżanki i kolegów sprawdzał się w roli tłumacza i potrafił załatwić każdą ważną sprawę. Nocną cisze przerywały tylko arie „chrapaczy” i cykady na wysokich piniach.

Czwartek 3.07.2014.  Po śniadaniu przygotowanym przez grupę gospodarczą wyruszyliśmy do centrum starożytnego Rzymu. Jazda „na bibułkę” po centrum tego wielkiego miasta była nie tylko wyzwaniem dla kierowców, ale mroziła nie rzadko krew pasażerów, którym „drive’rzy” bzyczących motorynek śmiali się przez okna w twarz. Rozpoczęliśmy od Coloseum. Wybudowane w 70 tych latach naszej ery, w kształcie elipsy  o długości 188 m i szerokości 156 m, obwodzie 524 m, wysokości 48,5 m, z pojemną widownią, która mogła pomieścić pomiędzy 45 a 50 tysiącami widzów, znane jest dziś jako miejsce męczeństwa pierwszych chrześcijan. W starożytności było miejscem krwawych rozrywek rzymskiego ludu. Imponujący teatr Flawiuszów (tak nazywało się oficjalnie) swoją nazwę wziął od stojącego nieopodal ogromnego posągu Nerona, który nazywano kolosem. Zwiedzanie tak pochłonęło Arka i Gabrysia, że nie mogli znaleźć wyznaczonego miejsca zbiórki; prywatnie jednak twierdzę, że pewnie wdali się w handelek z ciemnoskórymi sprzedawcami rozmaitości. Kara jednak była – zero basenu; po kilku godzinach winowajcy zostali ułaskawieni.

Wzgórze palatyńskie dało nam nieźle w kość; na stromych ścieżkach między ruinami dawnych rezydencji cezarów i bogaczy, słońce smażyło nas jak na patelni. Żałowaliśmy, że nie produkują okularów z rynnami bo obfity pot zalewał oczy. Według tradycji właśnie na tym wzgórzu wilczyca miała wykarmić Romulusa i Remusa – założycieli Rzymu.

Jak zwycięscy żołnierze rzymscy wędrowaliśmy teraz Świętą Drogą (Via Sacra) przez Forum Romanum – rynek, centralne miejsce starożytnego Rzymu. Forum to główny polityczny, religijny i towarzyski ośrodek starożytnego Rzymu, miejsce odbywania się najważniejszych uroczystości publicznych. Przyjmuje się, że początek tego miejsca to lata 729-720 p.n.e.; po zjednoczeniu okolicznych osad przez Romulusa powstaje jeden organizm administracyjny, a Forum staje się jego centrum. Jako datę początku miasta przyjmuje się rok 753 p.n.e. Tutaj powstawały najważniejsze budynki takie jak świątynie (min. Saturna i Westy), Kuria (budynek senatu), Dom Westalek, budynek najwyższego kapłana, archiwum, itd.  Stopniowo rozbudowywany przez fora kolejnych cesarzy, łuki tryumfalne i centra handlowe, staje się olbrzymim kompleksem architektonicznym, a jego znaczenie jest nie do przecenienia w procesie kształtowania się kultury Europy. Aż trudno uwierzyć, że stąpamy po kamieniach, które pamiętają tak odległą historię.

Zmęczeni, ale szczęśliwi wracamy do naszego namiotowego miasteczka. Trzeba było przetrawić to co zobaczyliśmy; wizyta była najwyraźniej twórcza bo wieczorem (najprawdopodobniej pod wpływem przemożnego ducha historii)  ujawniło się wiele talentów! Bezkonkurencyjny był Bartek – król parkietu i nasze dziewczyny podczas basenowego aerobicu. Brawo!

Przydała się też archeologiczna wena; Marcelowi zginął but i paszport! Jak się szybko okazało to niesforna „lawa ciuchów” z walizki przykryła wszystko skutecznie; wystarczyło pokopać i już zguba się znalazła. To doświadczenie pokazało jednak, że w niejednej walizce kłębią się gotowe do wybuchu pokłady. Czas na porządki!

Piątek 4.07.2014.

Na terenie Rzymu znajduje się sześćdziesiąt podziemnych cmentarzy pierwszych chrześcijan – katakumb. Dziś wyruszamy by odwiedzić największe z nich – Katakumby św. Kaliksta (Catacombe di San Callisto) położone przy Via Appia, jednej z dwóch najstarszych dróg prowadzących do Rzymu. Odwiedzane katakumby mają ponad 20 kilometrów korytarzy ułożonych w pięciu piętrach. My schodzimy na drugi poziom (12 m pod ziemię). Stajemy w krypcie papieży, przy grobie św. Cecylii, oglądamy różne miejsca pochówku, w tym wielu męczenników, którzy ginęli w wielu cyrkach Rzymu. Miejsce robi wrażenie na uczestnikach wycieczki. Znowu dotykamy historii, tak często lekceważonej w naszej pędzącej i skomputeryzowanej rzeczywistości. Coś zmienia się w sposobie myślenia najmłodszych. Oby na trwałe.

Wyjeżdżając z tego wyjątkowego cmentarza – polski akcent – Kościółek Qvo Vadis. Zgodnie z tradycją to tutaj miała rozegrać się scena opisana przez Henryka Sienkiewicza w powieści „Qvo Vadis”. Uciekający z Rzymu Piotr spotyka Jezusa, który z krzyżem idzie w stronę Rzymu; zadaje pytanie: „Qvo vadis Domine?” (dokąd idziesz Panie?). W odpowiedzi usłyszał: „idę do Rzymu aby dać się za ciebie ukrzyżować”. Piotr zawraca. Na drodze pozostają odciśnięte stopy Jezusa, które do dziś można tutaj oglądać. Stoi tu również popiersie Henryka Sienkiewicza ufundowane przez Polaków.

Po drodze zatrzymujemy się by podziwiać ruiny Term Karakalli (Terme di Caracalla) największe termy rzymskie zasilane wodą dostarczaną akweduktem Aqua Marcia. Wzniesione podczas panowania Marka Aureliusza Antoniusza – Karakalli, w okresie od 212 do 216 zajmowały obszar 11 ha. Sam budynek miał wymiary 337,0 x 328,0 m. Był to kompleks typowy dla obiektów budowanych w czasach cesarstwa. Do pomieszczeń prowadziła brama umieszczona pośrodku wschodniego boku. Przez pomieszczenia szatni przechodziło się do palestry. Pomieszczenia te przeznaczone były między innymi do wykonywania ćwiczeń gimnastycznych. Z nimi sąsiadowały sale masażu, wypoczynku i najprawdopodobniej biblioteki umieszczone w symetrycznie rozmieszczonych absydach, pomieszczenia sauny, baseny z gorącą wodą. Dalej umieszczono otwarte pomieszczenie sąsiadujące z wewnętrznym patio, na którym umieszczono basen z zimną wodą. Po stronie zachodniej budynku znajdował się plac do rozgrywania zawodów sportowych. Naprzeciwko term pokazuję wycieczkowiczom klasztor, popularnie zwany La Vignia, w którym mieszkałem przez cztery lata. W klasztorze znajduje się cela, przekształcona w kaplicę, w której zmarł św. Ignacy Loyola – założyciel jezuitów.

Po termach jeszcze jedno ważne i ciekawe miejsce – Circo Massimo, kolejny starożytny cyrk, w którym odbywały się wyścigi rydwanów i bitwy statków morskich; dziś pozostał tyko plac świadczący o dawnej potędze i świetności tego miejsca. W tle panorama pałacu na Palatynie.

Przed nami Bazylika Św. Jana na Lateranie (Basilica di San Giovanni In Laterano). Początek tego miejsca to 313 r. i zwycięstwo Cesarza Konstantyna pod sztandarem krzyża. On to właśnie uznaje religię chrześcijańską za oficjalną i jedyna religię państwową. Lateran staje się oficjalną siedzibą papieża – głowy Kościoła Katolickiego. Dziś to jedna z czterech większych bazylik Rzymu (św. Piotr –Watykan, Matki Bożej Większej, Św. Pawła za murami i św. Jan – Lateran).

Bazylikę Matki Bożej Większej (Basilica di Sana Maria Maggiore) oglądamy tylko z zewnątrz z powodu braku miejsca na parking. Z jej powstaniem wiąże się legenda, że miejsce jej budowy wskazał spadający w sierpniu śnieg.

W drodze na kemping odwiedzamy Bazylikę św. Pawła za Murami (Basilica di San Paolo Fuori le Mura). Ponieważ znajduje się na uboczu miasta, rzadko zaglądają tutaj pielgrzymi. A szkoda bo w swojej prostocie zachowuje elegancję i wyjątkową atmosferę. W jej wnętrzu umieszczono portrety wszystkich papież – od św. Piotra po obecnego papieża Franciszka.  

Popołudnie i wieczór – czas odpoczynku. Kompleks basenów pokochali wszyscy – nawet nasza nieśmiała Agata znalazła swoje miejsce i dobrze się bawi.  Wspólna pizza i znowu wszyscy się gdzieś rozpierzchli. Ale bez obaw – wszystkie ruchy kontroluje nasz klasowy Colombo – Jacek; na pytania nie odpowiada wprost, ale po paraboli tajemniczego uśmiechu można odczytać właściwą odpowiedź. Nawet komary nam nie dokuczają; jednak warto było zabrać na wycieczkę własnego (Komara) – Damian w końcu jest już oswojony! Czasem tylko na nosie Dominiki – zupełnie nieoczekiwanie – siądzie jakaś mucha. Ale to przechodzi.  

Spokojny, ostatni wieczór w Rzymie. Ale tylko do czasu bo mamy w planie nocne zwiedzanie miasta. Parkujemy przy Watykanie i Mostem Vittorio Emanuelle II przeprawiamy się przez Tybr. Pierwszym placem jaki odwiedzamy jest Piazza Navona – ulubione miejsce artystów i wszelkiej maści magików. Nad placem góruje Fontanna Czterech Rzek; towarzyszą jej dwie mniejsze fontanny Del Moro i Neptuna. Na placu panuje gwar, jest tłoczno. To charakterystyka tego miasta, które zaczyna żyć nocą. Bardzo zależało mi aby właśnie to pokazać podczas tego nocnego spaceru. Ruszamy dalej, przemykając pomiędzy restauracyjnymi stolikami, po brzegi wypełnionymi klientami. Takiego widoku w Polsce nie doświadczysz – za żadne skarby. Wchodzimy na Campo dei Fiori (pole kwiatów) – kolejny plac wypełniony ludźmi i wrzawą.  Ciekawe miejsce ze swoją bogatą historią; tutaj palono czarownice i dokonano licznych egzekucji. Właśnie na tym placu spalono Giordano Bruno – dominikanina, filozofa oskarżonego o herezje; jego pomnik stoi pośrodku, niestety moje aniołki go nie rozpoznają. Bocznymi uliczkami mijamy siedzibę rządu i parlamentu. Docieramy pod Panteon – okrągłą pogańską świątynie, aktualnie przerobioną na kościół. Ulicą Via del Corso docieramy do Placu Weneckiego (Piazza Venezia) – to jeden z istotnych punktów turystycznych Rzymu. Tutaj znajduje się wielki monument Altare della Patria (ołtarz ojczyzny), który dla Włochów jest podobnym symbolem jak dla nas Grób Nieznanego Żołnierza. Złośliwcy nazywają go maszyną do pisania. Na wprost widać Koloseum i łączącą te oba punkty ulice Viale dei Fori Imperiali. Choć idę najwolniejszym ze znanych mi chodów, wycieczkowicze marudzą, że za szybko. A może to po prostu zmęczenie i duchota jaka nam towarzyszy w tych rozgrzanych murach i kamieniach. Skracam trasę wcześniej zaplanowaną, o jakieś pięć kilometrów. W drodze do Fontanny di Trevi – najsłynniejszej w Rzymie, sentymentalny przystanek przed wielkim gmachem Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego – uczelni na której miałem zaszczyt i szczęście studiować. Zapraszam moich wychowanków do wspólnego zdjęcia zaznaczając, że za kilka lat z przyjemnością zrobię sobie z nimi zdjęcie przed uczelnią, którą ukończą. Fontanna di Trevi w remoncie. Bez wody wygląda jakby okaleczona. Podobny los spotkał właśnie fontannę na Placu Hiszpańskim; tylko słynne schody zapełnione jak zwykle po brzegi. Dalej spokojnie w stronę Tybru. Przez Most Anioła dochodzimy do Zamku Anioła – pierwotnie mauzoleum cesarza Hadriana, później forteca i więzienie. Około piętnaście kilometrów za nami. Deserem na zwieńczenie tej nocnej wędrówki jest widok Watykanu w światłach. Patrzymy na plac, bazylikę, pałac apostolski, i wzdychając w zadumie do świętych, których tak tu wielu żegnamy się z Wiecznym Miastem. Jeszcze tu wrócimy!

Sobota 5.07.2014. Czas zwinąć nasze rzymskie obozowisko i wyruszyć w stronę Asyżamiasta świętego Franciszka i świętej Klary. Jeszcze śniadanie; znowu trzeba przypilnować, żeby nasza wegetarianka Łucja coś zjadła; zerkam też żeby dbający o linię Łukasz zjadł jeszcze jedną kanapkę. Pakujemy się i wyjeżdżamy. Kawałek autostradą, mój błąd i chwilowo nie działające CB sprawił, że drogi naszych busów się rozjechały; „czerwony kaput erek” w jedną, a „biały wilk” w druga stronę. Szczęśliwie, po przygodach, znaleźliśmy się razem na Campingu Fontemaggio Asissi, położonym na zboczu góry Subasio. Rozbijamy namioty, przygotowujemy posiłek i ruszamy do miasta. Schodząc po stromym zboczu niektórzy zastanawiają się jak my wrócimy z powrotem. Ale najpierw Asyż. Zatrzymujemy się przy Bazylice św. Rufina. Tutaj znajduje się chrzcielnica, przy której ochrzczeni zostali Franciszek, Klara i ich pierwsi naśladowcy. Wąskie uliczki, rynek starego miasta, domy Franciszka i Klary – atmosfera średniowiecznego miasta żywa. Oddychamy nią i tylko wystarczyłoby usunąć samochody i puścić konie by przenieść się totalnie w czasie. Modlimy się w Bazylice św. Klary – przy jej grobie i w Bazylice św. Franciszka – przy grobie Biedaczyny z Asyżu. Tego co czujesz będąc tutaj nie da się opowiedzieć – trzeba tu po prostu być. Przed rozpoczęciem wspinaczki do obozowiska przystanek w barze – ku orzeźwieniu organizmów. I wąskimi uliczkami w górę miasta. Zwykle rozgadany do bólu Rafał i tym razem postanowił ruszyć w górę sam i po swojemu; znalazł drogę! We wspinaczce jak zwykle niezastąpiony okazał się altruista Kacper, który dzielnie wspierał swoim ramieniem tych, co w drodze zdawali się ustawać. Wszyscy dotarli; niektórzy nawet sprintem, pokonując przy tym ogrodzenie i bramę, gnani nagłą potrzebą „wewnętrzną”.  Wieczór pod drzewami oliwnymi, z pięknym widokiem na Dolinę Umbryjską. A ponieważ „najgrzeczniejsze” dzieciątko naszej wyprawy – Patryk – już zasnął, czas był przyłożyć głowę do poduszki. Jutro też jest dzień.

Niedziela 6.07.2014. Ruszamy w stronę Padwy, ale … z niespodzianką po drodze. Kierujemy się w stronę Fano na wybrzeżu Adriatyku. W Pesaro udaje się nam znaleźć parking i … chlup do wody. Ale jakiej wody! Jeśli ktoś tu zanurzył się choć raz to każde następne morze będzie bardzo zimne i mało klarowne. Harcom w wodzie nie było końca. Słońce dobrze sobie na nas poużywało; pisząc tę relację zrywam z ramion płaty skóry. I myślę, że nie jestem jedyny. Po tym fajnym przerywniku ruszamy autostradą mijając Rimini i Bolonię do Padwy, a konkretnie do SPORTING CENTER DI PADOVA gdzie spędzimy kolejną noc. Budujemy nasze namiotowe miasteczko, jemy kolację w restauracji i śmigamy na basen; baseny z woda termalną kołyszą nas do 22.00. W oddali widać jakąś ciemną burzową chmurę przeszywaną od czasu do czasu jasnymi błyskawicami, ale jest zbyt daleko żeby zakłócić nam te błogie chwile. W końcu czas odpocząć – dom coraz bliżej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Poniedziałek 7.07.2014. Składanie i pakowanie naszego dobytku idzie coraz szybciej. Nabraliśmy wprawy. Pobudka o 6.00 też zdaje się nie sprawiać nikomu problemu. Cóż za zmiany. Jaka dyscyplina. A może to już tęsknota za mamusią i tatusiem przyspiesza ruchy moich aniołków? Nie ważne – realizujemy plan wycieczki. Najpierw Bazylika świętego Antoniego Padewskiego, znanego w całym świecie nie tylko chrześcijańskim, szczególnie ze względu na liczne cuda, których dokonał w czasie swojego życia. Swoją drogą ciekawy życiorys – kolejny – nietuzinkowego człowieka. Bazylika zachwyca pięcioma kopułami i krużgankami wewnątrz. Zgodnie z włoską tradycją przechodzimy dotykając płyty grobu św. Antoniego; wokół liczne wota przynoszone przez pielgrzymów. Cudowna kaplica relikwii – w centrum relikwiarz z zachowanym językiem Antoniego. I Polska kaplica – kolejny miły gest na włoskiej ziemi – pozostałość po Polakach studiujących na jednym z najstarszych w świecie, tutejszym uniwersytecie. Wspomnieć należy choćby takie sławy jak Mikołaj Kopernik, Jan Kochanowski, Jan Zamojski, Jarema Wiśniowiecki i wielu, wielu innych, polskich studentów w Padwie. Niestety brak czasu aby zwiedzić całe miasto. Czeka Wenecja. Kilkugodzinny spacer po tym wyjątkowym mieście prowadzi przez wąskie uliczki, mosty i mosteczki nad kanałami po którym przemykają tradycyjne gondole i nowoczesne motorówki, placach i zaułkach. Ze wzruszeniem stajemy nad Canal Grande na Moście Rialto, jednym z najbardziej znanych na świecie. A później Plac Świętego Marka wraz z jego bazyliką. Niektórzy śnią żeby tu być choć przez chwilę. My tu jesteśmy chociaż dla niektórych ta rzeczywistość ciągle jest jak sen. Myślę, że dopiero kilka dni po powrocie, jak już odparują emocje i zmęczenie, przyjdzie czas na spokojną myśl: „kawał świata zobaczyłem”.

Po Wenecji rozpoczynamy powrót do domu – już na serio. Wspinamy się na Alpy do przełęczy Brennero. Włochy zostają za nami. Szybko mijamy Austrię. I znowu – jak pierwszego dnia jesteśmy w Reithof na Kaiser Camping, by zatrzymać się na ostatni nocleg.  Tym razem to miejsce przyjęło nas łagodniej jak ostatnio. Udało się rozbić namioty i trochę odpocząć rozkoszując się widokiem gór, przed kolejnym dniem. Do domu 1076 kilometrów.

Wtorek 8.07.2014. Około 7.30 wyjeżdżamy w stronę Monachium, obierając kierunek Berlin – Szczecin – Niepoględzie. W trasie znajdujemy parking na wspólne drugie śniadanie. Im bliżej Polski tym więcej deszczu, a w końcu  burze. Towarzystwo większą część drogi śpi. Dopiero dźwięki w radiu pierwszej, złapanej polskiej stacji budzą i nadzwyczaj skutecznie ożywiają całe towarzystwo. Słucham ze zdumieniem, że aniołki zaczynają wspominać miejsca gdzie byliśmy; rozmawiają o tym co widzieliśmy. Wycieczka się kończy – ożywają wspomnienia. Myślę, że będą do nich wracać jeszcze długo, a może nawet bardzo długo.  

Już Polska. Za Szczecinem zatrzymujemy się na kolacje. Większość wybrała … kotleta schabowego z ziemniakami. Dobry znak, bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Wszyscy liczą każdy przejechany kilometr. W końcu znajoma aleja lipowa. Widać Niepoględzie. Głośnymi klaksonami witamy wszystkich, którzy na nas czekają. Wróciliśmy – ubogaceni, mądrzejsi, bardziej dorośli.

Wycieczkę kończymy wspólną modlitwą przed pomnikiem naszego patrona świętego Jana Pawła II. Dziękujemy za szczęśliwą podróż – Opatrzności Bożej i naszym kierowcom: Andrzejowi, Wiesiowi, Arkowi i Markowi. Dziękujemy tym, którzy wsparli to przedsięwzięcie finansowo – wszystkim, którzy kupowali nasze „bezcenne” pączki na festynie i tym, którzy z życzliwości dołożyli więcej grosza do naszych młodzieńczych skarbonek.

I jeszcze jedna prośba na koniec: oby święci, których podczas tej pielgrzymko-wycieczki odwiedziliśmy wspierali nas swoim wstawiennictwem – i teraz i przez całe nasze życie.

Ta relacja powstała właściwie z dwóch powodów:

1.       Aby utrwalić wspólnie przeżyte chwile i pozostawić w pamięci uczestników żywą mapę tych dni.

2.       Po to aby ci, którzy z nami nie byli wiedzieli, że nie koczowaliśmy na łące u sołtysa pod Rzymem, z krowami i baranami lecz przeżyliśmy cudowne wakacje pełne przygód i wrażeń. A jeśli nawet po lekturze tego co spisałem ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości gdzie byliśmy i co robiliśmy to uważam, że tylko i wyłącznie ze zwykłej ludzkiej ułomności. W takim przypadku proponuję – dla rozluźnienia – głośno zabeeeeeeczeć. Ku radości ogółu.

 

Zrelaksowany i wypoczęty Ryszard – wychowawca aniołków 

Uwaga! Zdjęcia będą przybywać w miarę ich dostarczania przez uczestników wycieczki. Dzięki!

Copyright © 2002 - 2023 Stowarzyszenie Speranda - niepogledzie.pl
Projekt i wykonanie - MARCINSKIBA.net